Dlaczego tak trudno jest budować wokół Ziona Williamsona?

Pelicans mają wiele prawd na temat Ziona Williamsona, które należy lekceważyć. (AP Photo/Jeff Chiu)

Kiedy drużyna New Orleans Pelicans wybrała Ziona Williamsona jako pierwszy w drafcie NBA w 2019 r., od dawna cierpiący fani byli zachwyceni.

Zespół Pelicans był po kolana w prośbie o wymianę Anthony’ego Davisa i chciał zacząć od nowa, tym razem z innym perspektywicznym zawodnikiem z najwyższej półki, podobnie jak w 2012 r., kiedy Davis był jednoznacznym i rozsądnym kandydatem nr 1.

Organizacja skupiała się na zawodniku, który zyskał sławę dzięki ogromnej sprawności fizycznej i wykazywał się świetnymi występami w szkole średniej, do tego stopnia, że ​​już w wieku 16 lat stał się sensacją YouTube.

Williamson również miał mecz, który podtrzymał ten szum. Podczas swojego samotnego sezonu w Duke mierzący 180 cm napastnik olśnił fanów i skautów mocną grą, wysokiej klasy produkcją i balansowaniem pomiędzy byciem najbardziej rozrywkowym graczem na boisku, a także najlepszym.

Jak widać, zdobycie pozycji nr 1 w drużynie Zion było łatwe. Problemy z wagą można było rozwiązać, a brak rzutu z wyskoku można było naprawić. Przynajmniej takie było myślenie.

Przejdźmy szybko do roku 2024 i zauważamy dwie rzeczy.

Po pierwsze, Williamson był w stanie przenieść swoją produkcję w szkole średniej i na studiach na poziom NBA, stając się gwiazdą All-Star i płynną bronią ofensywną drużyny Pelicans.

Po drugie, budowanie wokół niego okazało się niezwykle trudne do tego stopnia, że ​​trzeba się zastanawiać, czy kiedykolwiek będzie można zrobić to skutecznie.

Williamson to niewymiarowy, mocny napastnik, który nie jest dobrym strzelcem ani dobrym zbierającym i stara się zachować zdrowie.

To, co robi dobrze, na przykład wywieranie nacisku na obręcz, bieganie po parkiecie i przekształcanie wnętrza, robi na elitarnym poziomie. Jego średnia w karierze wynosząca 24,6 punktów przy 58,8% strzelań nie wzięła się znikąd.

Kontrast pomiędzy tym, co może zrobić, a tym, czego nie może, jest tak wyraźny, że trudno ustalić trwałą podstawę jego gry. Ten kontrast sprawia również, że prawie niemożliwe jest zbudowanie wokół niego składu.

Niektórzy mogą wskazać na Giannisa Antetokounmpo, który pod względem strzeleckim niewiele różni się od Williamsona. Antetokounmpo, notorycznie niepewny strzelec, również w dużym stopniu polega na atletyce i nacisku na obręcze. Dlaczego Williamson nie może mieć podobnego wpływu?

Odpowiedź jest dwojaka.

Po pierwsze, Antetokounmpo ma rozmiar pozycyjny. Ma 7 stóp wzrostu, co pozwala mu grać na środku i to całkiem sporo.

Po drugie, różnica w odbiciu i defensywie jest widoczna w dzień i w nocy w porównaniu z Syjonem. Antetokounmpo jest jednym z najlepszych obrońców w lidze, zwłaszcza gdy gra swobodnie, a od lat jest jednym z najlepszych zbierających.

Wyciąganie porównań może być kuszące, jednak Antetokounmpo po prostu nie musi pokonywać tylu wyzwań, co Williamson.

Pelicans grali z Williamsonem na środku i rzeczywiście poprawił się w defensywie, gdy z ekscytującego kandydata stał się weteranem NBA. Niestety, żaden z elementów nie wywarł wystarczającego wpływu, przez co można go zasadnie wciągnąć w dyskusję o byciu najlepszym graczem w lidze.

Zasadniczo jego archetyp jest prawie niemożliwy do zbudowania. Pomimo swoich ogromnych talentów – a są one ogromne – 24-latek potrzebuje wokół siebie niezwykle specyficznej broni, po obu stronach parkietu, aby stać się najlepszą wersją siebie.

W dzisiejszej NBA nie możesz grać na pozycji środkowego z bilansem 6-6, niezależnie od tego, jak wysoko potrafisz skoczyć, chyba że jesteś jednym z najlepszych obrońców swojego pokolenia, takim jak Draymond Green. Można też postawić tezę, że Green jest prawdopodobnie jedynym graczem w lidze, któremu może się to udać.

Dla Williamsona oznacza to natychmiastową potrzebę zagrania czwórką i połączenia go z większym graczem na polu ataku.

Brzmi dość łatwo, prawda? Nowicjusz Yves Missi wygląda dobrze, co oznacza, że ​​problem został rozwiązany!

Z wyjątkiem tego, że nie do końca.

Williamson nie jest biegaczem, a w dzisiejszej NBA nie można usprawiedliwiać posiadania na boisku jednocześnie dwóch zawodników, którzy nie potrafią strzelać piłką. Zatem wspomniane centrum będzie również musiało stanowić element dystansujący podłogę. To komplikuje sprawę, ponieważ Raef LaFrentz przeszedł na emeryturę dawno temu.

Pożądany środkowy musiałby być także silnym zbierającym, posiadającym wiedzę w zakresie defensywy.

I oczywiście, jeśli Williamson ma osiągnąć pełną optymalizację, potrzebny jest środek, który będzie w stanie łapać loby i grać kreatywnie, ponieważ Williamson to doskonale zdolny rozgrywający, który potrzebuje piłki w swoich rękach.

Tak więc, aby w pełni zoptymalizować olśniewającą gwiazdę, jaką jest Syjon, Pelicans potrzebują środkowego, który potrafi bronić się i odbijać na wysokim poziomie, jednocześnie posiadając zdolność zarówno do dystansowania od podłogi, jak i do działania jako zagrożenie lobem biegnącym po obręczy.

To zasadniczo pasuje do opisu Victora Wembanyamy, który jest, hm… powiedzmy, prawdopodobnie niedostępny w rozmowach handlowych.

Jeśli chodzi o trzy pozostałe pozycje na parkiecie, Pelicans potrzebują strzelań i to dużo. Aby zaakceptować styl gry Williamsona – w którym liczy się tempo, agresywność i podejmowanie decyzji w locie – niezwykle ważne jest, aby był on stale otoczony przez elitarnych strzelców, którzy potrafią wykonać znaczną liczbę rzutów karnych.

Na szczęście jest to o wiele bardziej osiągalne. Przynajmniej tak by było, gdyby pieniądze na tym się zatrzymały.

Ci sami gracze będą potrzebować pewnych umiejętności i rozmiarów w defensywie, aby zrównoważyć wady Williamsona.

Nawet jeśli ci gracze zostaną w jakiś sposób pozyskani, obecnie pojawia się kwestia górnego pułapu wynagrodzeń.

Chociaż w lidze istnieją gracze 3&D o wielkości pozycyjnej, są oni kosztowni. Nie podpiszesz umowy z OG Anunobym ani Mikal Bridgesem. Anunoby podpisał kontrakt za ponad 212 milionów dolarów tego lata i istnieje spora szansa, że ​​nigdy nawet nie dotknie zaszczytów All-Star. Bridges będzie również rozważał ofertę w podobnym przedziale wynagrodzeń.

Pelicans mają Herba Jonesa i Treya Murphy’ego, obaj są związani przyjaznymi dla zespołu umowami, ale pozostają pytania, czy Jones będzie w stanie utrzymać strzelanie, które pokazywał w zeszłym roku, podobnie jak Pelicans być może będą musieli przyjrzeć się Murphy’emu bardziej defensywnie, zanim ten mogą stać się ich wersją, powiedzmy, Anunoby’ego.

Wreszcie, potrzebny jest prawdziwy rozgrywający na stanowisku wartowniczym, aby nie obciążać Williamsona zbytnio rozgrywaniem. To właśnie w tym miejscu przejęcie Dejounte Murray było strzałem w dziesiątkę. Jest dokładnie takim typem zawodnika, jakiego Pelicans potrzebują, aby zrównoważyć obciążenie ofensywne.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno nie pochwalić wiceprezesa wykonawczego ds. operacji koszykówki Davida Griffina za to, że dał z siebie wszystko. Naprawdę próbował zbudować skład w oparciu o mocne i słabe strony Williamsona, choć w realistycznych ramach, ponieważ musiał wziąć pod uwagę górny limit wynagrodzeń.

Lista umiejętności potrzebnych graczom, którzy nie nazywają się Zion Williamson, jest ogromna i ostatecznie Griffin może nie być w stanie sobie tego uświadomić. I w tym tkwi sedno.

Choć Williamson jest dobry i nie udawajmy, że jest inaczej, specyfika jego otoczenia jest tak wyjątkowa, że ​​nie ma wcześniejszego planu, z którego można by czerpać inspirację.

Najlepsze porównanie Williamsona, Charles Barkley, zostało sporządzone 35 lat przed Syjonem. W lidze było inaczej. Wyglądało to inaczej. Grało inaczej. Talent był inny.

Nawet jeśli Griffin może czerpać inspirację z tego, jak Philadelphia 76ers i Phoenix Suns budowały wokół Barkleya, jest to minimalne i nie ma szczególnego zastosowania w dzisiejszej lidze.

Ale nawet gdyby Griffin znalazł sposób i nawet gdyby znalazł to magiczne centrum ze wszystkimi wyżej wymienionymi talentami, jeden ostatni obszar zainteresowania wydaje się duży: dostępność. Wiedziałeś, że to nadchodzi.

Williamson z różnych powodów po prostu nie był wytrwały w swojej karierze w NBA, ponieważ w ciągu swojej sześcioletniej kariery rozegrał zaledwie 189 meczów i opuścił już trzy mecze w tym sezonie. Zatem nawet w optymalnych warunkach istnieje problem zbudowania zespołu wokół gwiazdy, której prawdopodobnie w każdym sezonie brakuje sporej części czasu.

I jak większość może wywnioskować, jeśli w pojeździe brakuje silnika, samochód nie będzie działał.

To nie jest próba przekonania fanów Pelicans, że Williamsona należy sprzedać. Przynajmniej niekoniecznie.

Kupowanie jego przewagi jest całkowicie rozsądne, zwłaszcza że nikt w składzie nie jest w stanie osiągnąć podobnego efektu, gdy jest zdrowy. Nawet pomimo trudności w budowaniu wokół siebie Williamson jest elitą. Jest jednym z najniebezpieczniejszych graczy typu fastbreak w całej koszykówce. Jego kontakt z obręczą jest naprawdę oburzający i przytłoczy 90% ligi pod względem atletycznym i siłowym.

Jest mocną, napastnikową wersją premiera Russella Westbrooka. Nieustępliwy, przytłaczający, skoordynowany i całkowicie nieustraszony.

O ile Pelicans nie znajdą zawodnika, który zaoferuje coś, co może choćby zbliżyć się do tego, co zapewnia Williamson, rzucenie kostką na byłą gwiazdę Duke’a będzie całkowicie rozsądną strategią.

Bo, spójrzmy prawdzie w oczy, Brandon Ingram nie ma takich samych zalet, niezależnie od tego, ile wolności zyskuje. Murray też nie, pomimo wszystkich swoich umiejętności. Jones, Murphy, Missi i CJ McCollum również znajdują się na niższych poziomach.

To wszystko jest uzasadnione. Przynajmniej do dnia, w którym Pelicans będą mieli w swoim składzie kogoś, kto może walczyć o koronę. Kiedy nadejdzie ten dzień, podobnie jak w Minnesocie, kiedy Anthony Edwards wyprzedził Karl-Anthony Towns, Pelicans muszą być gotowi na podjęcie odważnych decyzji.

Jednak do tego czasu będą musieli nadal żeglować po wodach frustracji, na zawsze pogrążeni w poszukiwaniach składu zoptymalizowanego pod kątem Ziona Williamsona.

źródło

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here