Kiedy Gwiezdne Wojny odchodzą od tych podstawowych, fundamentalnych zasad, przestaje się to wydawać Gwiezdnymi Wojnami i zaczyna przypominać coś innego. A mamy już sporo.
Autor: Joshua Tyler | aktualizacja
Gwiezdne Wojny to największa seria science fiction wszechczasów. Działa najlepiej i najskuteczniej, gdy trzyma się ustalonego zestawu podstawowych zasad.
Nie mówię tu o zasadach Jedi zakazujących zakochania się. To tylko porządek organizacyjny. Mówię o podstawowych prawach rządzących fikcyjnym uniwersum Gwiezdnych Wojen.
To właśnie odróżnia duży, trwały fikcyjny wszechświat, taki jak Gwiezdne Wojny, od błysku na patelni, który jasno płonie i gaśnie. Te zasady sprawiają, że Gwiezdne Wojny przypominają Gwiezdne Wojny, a nie jakikolwiek inny fikcyjny świat science fiction. Na przykład Star Trek ma swoje własne, bardzo różne zasady.
Takie są zasady Gwiezdnych Wojen.
Zasada pierwsza: przestrzeń jest mała
Miejsce jest małe. W przypadku niektórych franczyz science fiction do pokonania są ogromne odległości i długi czas podróży. W Gwiezdnych Wojnach do każdego miejsca w galaktyce można dotrzeć stosunkowo krótkimi skokami przez nadprzestrzeń.
Są miejsca, których nazwy wydają się odległe, jak Zewnętrzne Rubieże, ale nawet te miejsca są łatwo dostępne dla każdego, kto ma latające śmiecie i hipernapęd półsilny. To nie jest złe pisanie. Jest to część stylu i tonu uniwersum Gwiezdnych Wojen, które opiera się na przygodzie i emocjach, a nie na eksploracji i introspekcji.
Wkraczając do uniwersum Gwiezdnych Wojen, przeżywasz szybką, ekscytującą przygodę. Nie, w powolną podróż do nieskończoności. To coś, od czego Gwiezdne Wojny nigdy nie powinny się oddalać.
Zasada druga: lepiej zostawić to bez komentarza
Gwiezdne Wojny działają najlepiej, gdy istnieją w nich postacie i miejsca. Zawsze wskakujemy do żywego wszechświata, w którym, podobnie jak w naszym codziennym życiu, ludzie nie spędzają dużo czasu na myśleniu o tym, dlaczego i jak działa ich świat. Nie tylko sprawia to, że ten wszechświat wydaje się bardziej realny, ale także sprawia, że Gwiezdne Wojny są przyjemniejsze.
Możemy swobodnie przeżywać przygody z Hanem Solo, nie martwiąc się o ekonomię przemytu. Prawdopodobnie wie wszystko o tym, jak to jest wykonywać swoją pracę, ale nam to nie jest potrzebne i to wystarczy.
Tak naprawdę nie musieliśmy wiedzieć, jak działa Moc, a próba powiedzenia nam, odbierała nam dużo zabawy i powstrzymywała Gwiezdne Wojny. Pisarze, którzy nie są w stanie wymyślić lepszej fabuły, często uciekają się do wyjaśniania, zamiast robić, a jeśli chodzi o Gwiezdne Wojny, to prawie nigdy nie działa.
Gwiezdne Wojny to taki świat. Ludzie, którzy tam mieszkają, wiedzą, jak to działa, a ponieważ obserwujemy ich tylko z zewnątrz, nie wiemy. To dobra rzecz.
Zasada trzecia: Technologia i magia to jedno i to samo
Mogłoby się wydawać, że Gwiezdne Wojny opowiadają o zderzeniu niewidzialnego świata Mocy z technologicznym światem Imperium, ale nic bardziej mylnego. Obie są różnymi formami magii.
Kiedy widzisz Jedi walczącego ze szturmowcem z blasterem, zwykle masz wrażenie, jakby dwóch czarodziejów o różnych filozofiach i umiejętnościach stanęło naprzeciw siebie w magicznej walce. Technologia Gwiezdnych Wojen jest jeszcze gorzej wyjaśniona niż technologia Mocy. Nie wiemy, jak którykolwiek z nich działa, wiemy tylko, co robią.
Statki wydają się być zbudowane z przypadkowych kawałków blachy, drutów i zwykłej woli. Siła to coś, co działa bardzo ciężko, jeśli chcesz.
Zagubienie się w wyjaśnieniach, jak te rzeczy działają, jest stratą czasu. Liczy się tylko to, żeby były spójne wizualnie i dźwiękowo.
Moce muszą mieć określony wygląd i charakter oraz określony zakres rzeczy, które mogą zrobić. Forma i sposób działania bełtu blasterowego powinny być zawsze takie same. Umiejętności posługiwania się mieczem świetlnym muszą mieścić się w określonych granicach rzeczywistości. Wszystkie statki kosmiczne muszą mieć te same podstawowe komponenty, takie jak hipernapęd, kokpit lub mostek i silniki podświetlne.
Ważne jest, aby zachować spójność w działaniu swojej magii. Nie zaleca się sprawdzania, jak to działa i należy tego unikać.
Zasada czwarta: ludzie są wszędzie i nigdzie
W Gwiezdnych Wojnach każdy gatunek ma swoją planetę. Wookiee pochodzą z Kashyyyk. Kolibry żyją na Naboo. Kalmary Mon pochodzą z Mon Cal.
Każdy gatunek ma swój dom. Każdy gatunek z wyjątkiem najczęściej występujących.
Ludzie są wszędzie i nigdzie. Nie ma ludzkiej planety. Planety są zamieszkane przez ludzi, a w niektórych przypadkach zostały również zasiedlone na planetach innych gatunków, jak miało to miejsce na Naboo.
Mandalorianin pochodzi z Mandalore… ale nie pierwotnie. To po prostu kolejna planeta, na której osiedlili się ludzie, a potem zaczęli nazywać siebie czymś innym.
Ludzie nie mają rodzinnej planety, a w „Gwiezdnych Wojnach” nigdy nie porusza się tematu ich pochodzenia. Tak będzie najlepiej. To nie jest interesujące, a franczyza nie potrzebuje takich szczegółów. Takie podejście najlepiej pozostawić myślącym fanom science fiction, takim jak Star Trek i Battlestar Galactica.
Zasada piąta: gatunek nie ma znaczenia
Chociaż większość ludzi żyjących w uniwersum Gwiezdnych Wojen wygląda jak ludzie, nie ma to znaczenia. Nikogo w Gwiezdnych Wojnach nie obchodzi, czy osoba stojąca przed nimi jest człowiekiem, czy czymś z mackami i gigantycznymi szponami kraba. nikogo to nie obchodzi.
Gatunek ten rzadko spotyka sytuację, w której posiadanie gigantycznych szponów kraba może być korzystne, chyba że zostanie o to poproszony. Może wtedy ktoś powie: Hej! mamy szczęście! Masz gigantyczne szpony kraba, których możesz użyć!
Większość ludzi nie rozumie ani słowa, które wypowiadają Wookie, ale poza świadomością, że są duzi i źli, nadal są traktowani tak samo jak wszyscy inni. Jeśli Wookiee zostaną ukarani, tak jak zostało to ukarane przez Imperium, to nie dlatego, że są Wookiee, ale dlatego, że podarli broń szturmowców.
Nawet Imperium, które wydaje się być organizacją opartą głównie na ludziach, nie przestrzega tego ściśle. Jego żołnierze chętnie ścigają Wielkiego Admirała Thrawna, a on jest niebieski. Imperium nie ma nic przeciwko każdemu, kto chce dla niego pracować. Rebelianci są gotowi zwerbować każdego, kto nienawidzi Imperium Imperialnego.
Jaki masz kolor skóry i, och, czy masz dziwnie długą szyję, nie jest to zbyt widoczne. Kiedy się pojawia, jest to zwykle raczej uznanie faktu niż jakiś rodzaj ksenofobicznego uprzedzenia.
Zasada szósta: droidy to zwierzęta domowe
W uniwersum Gwiezdnych Wojen gatunek nie ma znaczenia, ważne jest to, czy jest biologiczny, czy nie. Cały brak uprzedzeń i dyskryminacji wobec stworzeń ze względu na ich gatunek rekompensują droidy, które choć pozornie inteligentne, zachowują się nie lepiej niż używany toster.
Szczerze mówiąc, większość droidów nie przejmuje się tym i być może sam ten fakt wystarczy, aby usprawiedliwić ich traktowanie. Właśnie po to stworzono droidy z Gwiezdnych Wojen. Lubią to, kim są, więc cieszą się, że traktuje się ich jak narzędzia. To daje satysfakcję.
Warto również zauważyć, że nie wszystkie droidy są czujące. Małe urządzenie na kółkach, które czyści podłogi Star Destroyera, prawdopodobnie nie jest mądrzejsze od Roomby. Inteligencja droidów istnieje w szerokim spektrum, przy czym niektóre, jak jednostki R2, odpowiadają świadomości biologicznej, a inne mają jej odcienie poniżej.
Czy droidy protokolarne są świadome? Odpowiedź brzmi: to zależy.
Droidy są często świadome i nadal są traktowane jak niewolnicy i zawsze tak powinno być. Uniwersum Gwiezdnych Wojen działa tylko tak długo, jak droidy są jego mieszkańcami drugiej kategorii, a gdy tak się nie stanie, cała sprawa się rozpada.
Seria tu i ówdzie zajmowała się koncepcją praw droidów, ale nie powinno tak być. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest ponowne wyznaczenie księżniczki Lei na właścicielkę niewolników.
Gdyby roboty zostały w jakiś sposób uwolnione, cała galaktyka prawdopodobnie umarłaby z głodu, gdyby roboty nie wykonywały większości pracy. Nikt nie chce programu telewizyjnego o wielkim głodzie droidów w Gwiezdnych Wojnach. Droidy należy zawsze przedstawiać jako lojalne zwierzaki i nie należy prowadzić głębszej eksploracji.
Zasada siódma: każdy może się zmienić
Ludzie często mówią o Gwiezdnych Wojnach w kategoriach światła i ciemności, jakby to była seria o czystych, dobrych ludziach walczących z czystym złem. Ale to nigdy się nie wydarzyło.
Od samego początku „Gwiezdne Wojny” opowiadają o konflikcie moralnym, który tkwi w każdym z nas. Vader zrobił straszne rzeczy, ale w końcu został odkupiony, ponieważ nigdy nie był całkowicie zły; Zawsze było w nim trochę dobroci.
Anakin zrobił kilka dobrych uczynków, ale w późniejszym życiu jego stan się pogorszył i zaczął mordować dzieci. Han Solo był łotrem, łotrem, przestępcą i całkiem miłym facetem, jeśli go lepiej poznasz.
Większość złych charakterów z tej serii również ma zdolność przemieniania się w dobro, a większość ich dobrych charakterów również ma tę samą zdolność przemieniania się w zło. To właśnie ta dwoistość czyni je interesującymi.
Zasada ósma: prawdziwy złoczyńca
Prawdziwym złoczyńcą z Gwiezdnych Wojen, stałym obliczem zła w całej serii, nie był i nigdy nie powinien być Palpatine ani Ciemna Strona Mocy. Prawdziwym złoczyńcą Gwiezdnych Wojen jest biurokracja rządowa.
Gwiazda Śmierci w pierwszym filmie była jej ostatnim przedstawicielem. Jej ostateczna forma pojawia się, gdy duża liczba biurokratów przywłaszcza sobie bogactwo kontrolowanych przez siebie ludzi i wykorzystuje je do tworzenia masywnej, niepraktycznej i całkowicie wadliwej broni wojennej. Kiedy to nie zadziałało, ta sama sztywna, ogromnie niekompetentna struktura biurokratyczna, kierowana przez pracowników Imperial DMV, którym zależało tylko na utrzymaniu pracy, aby nie mogli przyznać się do błędu, odwróciła się i zrobiła to samo ponownie .
To właśnie sprawiło, że podróż Luke’a Skywalkera była tak ekscytująca. Nie walczył z jednostką, on walczył z opresyjnym systemem skorumpowanego ucisku biurokratycznego. Wszyscy jesteśmy podobnie torturowani, kiedy musimy zejść na dół i zdobyć nowe tablice rejestracyjne do naszej ciężarówki. Na to samo napotykamy, wypełniając formularze dla IRS.
Luke walczył z armią leniwych nauczycieli szkół publicznych i inspektorów zajmujących się łamaniem kodeksu w imieniu wszystkich normalnych ludzi, którzy po prostu chcą, żeby zostawiono ich w spokoju.
Najnowsza seria Gwiezdnych Wojen jest najlepsza zarządzanie wewnętrzne iSzczególnie Endor jest najlepszą najnowszą serią Gwiezdnych Wojen, ponieważ sprawia, że ta nadęta biurokracja jest jedynym złoczyńcą serialu. Endor opowiada o ludziach planujących zagładę niewinnych ludzi w boksach i na spotkaniach. Nie robią tego dlatego, że są źli, ale dlatego, że tak im płacą.
W Gwiezdnych Wojnach powinien być tylko jeden złoczyńca. To nie jest Palpatine i nigdy nie był. Prawdziwym złoczyńcą Gwiezdnych Wojen jest ogromna biurokracja, którą reprezentuje Palpatine.
Korzystanie z 8 zasad Gwiezdnych Wojen
Oto 8 najważniejszych, fundamentalnych zasad franczyzy Gwiezdnych Wojen. Nie zawsze są one doskonale przestrzegane, ale Gwiezdne Wojny starają się ich trzymać, gdy działają.
Kiedy Gwiezdne Wojny odchodzą od tych podstawowych, fundamentalnych zasad, przestaje się to wydawać Gwiezdnymi Wojnami i zaczyna przypominać coś innego. A mamy już sporo.
Przyszli autorzy Gwiezdnych Wojen zwrócili na to uwagę i zaczęli tworzyć te 8 zasad jako kompas, który wskazuje drogę do większej kreatywności w odległej galaktyce, zamiast ją utrudniać.