Przed uniwersum Kelvina stworzonym przez J.J. Abramsa w 2009 roku mówiono, że filmy „Star Trek” emitowane są według dziwnie-złego, a nawet dobrego harmonogramu. Każdy film z liczbą nieparzystą w tytule (w tym „Star Trek: Film”) zawsze będzie rozczarowaniem, natomiast filmy z liczbą parzystą będą godne dobrego imienia serii. Oprócz tego, że jest zbyt surowy w stosunku do kinowego „filmu” (jest trochę długi, ale ogólnie to całkiem niezły epos science-fiction), ta praktyczna zasada ogólnie sprawdza się w przypadku dziesięciu filmów.
zazwyczaj.
W 2002 roku, uzbrojony w scenariusz autorstwa współscenarzysty „Gladiatora”, Johna Logana i ognistego złoczyńcy granego przez przedgwiazdowego Toma Hardy’ego, „Star Trek: Nemesis” reklamował się jako dziesiąty film serii, a dokładniej „wyglądał na gotowy”. Głupi, nieważki i tani „Star Trek: Uprising”. Była to kontynuacja „Star Treka”, z prawdziwym niebezpieczeństwem dla głównych bohaterów i wielką przygodą stworzoną na duży ekran. Technicznie rzecz biorąc, było to wszystko. Tyle, że zdaniem większości fanów i krytyków (oraz samego Rikera, Jonathana Frakesa) został on wykonany tak, jakby obok tytułu miał nieparzystą liczbę.
Nie wszyscy byli wówczas pod wrażeniem „Star Trek: Nemesis”. Recenzowałem go w związku z premierą „Ain’t It Cool News” i kiedy wygrywałem i jadłem obiad na after-party po spotkaniu z Buzzem Aldrinem i większością obsady, ci błogosławieni… Moja opinia o filmie było przed filmem. Dla mnie na wynos było to, że był to dobry film „Star Trek”. Być może najsłabsza parzysta wycieczka Enterprise (o krok w dół od „Star Trek: Pierwszy kontakt”), ale wystarczająco satysfakcjonująca.
Czy czas był łaskawy dla „Star Trek: Nemesis”? To zależy od ciebie, ale skonsultujmy się z facetem, który grał Ramona Viceroya. Co Ron Perlman myśli obecnie o filmie?
Ron Perlman pozostaje miksem w Star Trek: Nemesis
W wywiadzie dla StarTrek.com w 2010 rokuPerlman został poproszony o rozważenie filmu. Z perspektywy ośmiu lat człowiek, który grał Hellboya i Bestię, szczerze mówił o tym, co myśli o czasie spędzonym we wszechświecie Treka. Według Pearlmana:
„Myślałem, że jest nierówny. Myślałem, że ma kilka świetnych momentów, ale to za mało. Nie sądziłem, że ostatecznie stanie się to jednym z najważniejszych punktów Star Trek (franczyzy)”.
Z perspektywy czasu, gdyby film pozostawił przyszłość Daty jako kwestię otwartą, tak jak zrobił to w przypadku „Star Trek II: Gniew Khana” ze Spockiem, film mógłby zyskać nieco więcej entuzjazmu. Zamiast tego wiemy, że jego wspomnienia zostały zachowane, co oznacza, że jego powrót w jakiejś formie lub funkcji musiał wkrótce nastąpić – przynajmniej tak by było, gdyby produkcja o wartości 60 milionów dolarów zarobiła na całym świecie 67,3 miliona dolarów dolar. Krajowy dochód brutto w wysokości 43 milionów dolarów jest najniższym wynikiem, jaki kiedykolwiek osiągnęła franczyza, nic więc dziwnego, że Paramount zwlekał z Enterprise przez siedem lat, zanim zastanawiali się, jak zrestartować grę.
Jeśli chodzi o Ramona Wicekróla, wydaje się on zagubiony w głębokiej pustce kosmosu.