Reżyser Uwe Boll ma opinię jednego z najgorszych reżyserów wszechczasów. W połowie pierwszej dekady XXI wieku stworzył serię dobrze nagłośnionych, ale krytycznie ocenionych adaptacji gier wideo, które natychmiast osiągnęły najniższy poziom szacunków kinomanów. W 2003 roku nakręcił „House of the Dead”, a w 2005 roku „Alone in the Dark” i „Bloodrayne”. Podążył za nimi w 2007 roku filmami „In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale”, „BloodRayne 2: Deliverance” i „Postal”, a zakończył swój występ „Far Cry” w 2008 roku. Fani gier, na których oparte są filmy, byli oburzeni, że teksty tak niezdarnie radzą sobie z materiałem źródłowym, a fanów kinowego medium rozgniewało
Pomimo swojej krytycznej reputacji Boll pozostaje płodny, czasami reżyserując kilka filmów rocznie. Wyreżyserował „First Shift” i „Bandidos” w 2024 r., a premierę „Run” zaplanowano na 2025 r.
Rozmawiałem z Bolem o rozmowie kwalifikacyjnej i łatwo zrozumieć, dlaczego nadal znajduje pracę. Jest rozmowny, mądry i praktyczny. W konfrontacji ze swoją krytyczną reputacją Boll zwykle wzrusza ramionami, odpowiadając „Wszystko”, czując, że jego osiągnięcia w kręceniu filmów znacznie przewyższają to, co powiedzieli krytycy. Jest także osobą myślącą, która potrafi w ciekawy sposób przedstawić zabiegi filmowe. Uwielbia kręcić filmy i to mu wystarczy.
Co więcej, wszystkie filmy Bolla mogą poszczycić się absurdalnie imponującą obsadą. Zdradził, że w weekend, w którym odbywają się zdjęcia, zwykle dzwoni do znanych aktorów i pyta, czy mają wolne. Jeśli chcą kilka dolców, żeby zasiąść na tronie i wyrecytować kilka wersów, zabierając być może sześć godzin z soboty, to grają w filmie. Niektórzy zniesławieni aktorzy proszą o powrót za pomocą tekstów.
Z pewnością tak było w przypadku filmu „W imię króla”, w którym wystąpili Jason Statham i Ron Perlman, ale także Burt Reynolds, Ray Liotta, John Rhys-Davies i Matthew Lillard.
In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale okazało się krytyczną i komercyjną klapą
„In the Name of the King” powstał na podstawie „Dungeon Siege”, gry RPG o tematyce średniowiecznej fantasy wydanej przez Gas Powered Games w 2002 roku. Fabuła opowiada o złym czarodzieju imieniem Galion (Leotta), który zabił złe demony zwane Krugiem. Kraj Ehab. Zwykły człowiek znany tylko jako Rolnik (Statham) jest w stanie obronić swoją farmę, ale w ataku traci syna, a jego żona (Claire Forlani) zostaje porwana. Rolnik i jego przyjaciele Norick (Perlman) i Bastian (Will Sanderson) wyruszają na wyprawę, aby uratować żonę rolnika. Ostatecznie rolnik – dzięki waleczności na polu bitwy – przyciągnie uwagę króla Konrada (Reynolds) i zostanie adoptowany jako jego syn.
Wersja kinowa „W imię króla” trwała 127 minut, chociaż 156-minutowa wersja reżyserska Bola została wydana na Blu-ray. Nie żeby dodatkowy materiał filmowy dużo pomógł. „W imię króla” spotkało się z rozczarowującymi recenzjami, otrzymując jedynie 4% oceny w serwisie Rotten Tomatoes (na podstawie 51 recenzji). Krytycy uważali, że występy były jednostronnie słabe, a walory produkcyjne zauważalnie niskie. Pomimo budżetu filmu przekraczającego około 60 milionów dolarów, był to najdroższy film w karierze Bolla. Mark Savelov z „Austin Chronicle”. „King” został niekorzystnie porównany do twórczości Edwarda D. Wooda Jr. i Laurę Kern z „The New York Timesa”. Zauważ, że wszyscy na ekranie wyglądali na oszołomionych, jakby bawili się w przebieranki, a nie grali w filmie.
Film także poniósł ogromną stratę. Budżet wynoszący 60 milionów dolarów przyniósł na całym świecie jedynie 13 milionów dolarów. Wielu fanów gier wideo znało już twórczość Bola z „House of the Dead” i „Alone in the Dark” i mądrze było trzymać się od nich z daleka. Bol powiedział, że jest geniuszem.
Czekaj, były w ogóle kontynuacje?
Gdy krew wlała się do wody, zbudowano reputację „W imię króla”. Stało się to solidnym dowodem na to, że Uwe Boll był Edem Woodem swojego pokolenia, któremu brakowało jedynie ekscentryczności Wooda, ekscentrycznego dialogu i seksualnego uroku. The Razzies nominowali „W imię króla” w pięciu kategoriach, w tym w kategorii Najgorszy film. Boll zdobył nagrodę dla najgorszego reżysera, choć w tym roku film stracił główną nagrodę na rzecz „The Love Guru”.
Co ciekawe, pomimo tego, że był ogromną bombą i stał się jednym z najbardziej otwarcie znienawidzonych filmów ostatnich kilku lat, IP „Dungeon Siege” nadal miało na tyle wpływ, że zasługiwało na powstanie kilku kolejnych filmów. W 2011 roku Boll ponownie przemyślał założenia oryginalnego filmu i zdecydował się uczynić z niego opowieść o podróży w czasie, w której schwytał współczesnego człowieka i umieścił go w świecie „oblężenia lochów”. W sequelu „W imię króla 2: Dwa światy” Dolph Lundgren wciela się w rolę współczesnego żołnierza, który w magiczny sposób zostaje przeniesiony do czasów średniowiecza. Choć można by się spodziewać farsy w stylu „Armii ciemności”, film nie jest pełen akcji ani zabawny. Jego największą zaletą jest to, że zbudowano go za jedyne 4,5 miliona dolarów. To skromne nawet w przypadku wydania bezpośrednio na wideo. Tym razem jedyną godną uwagi postacią był Lundgren.
Następnie w 2014 roku Boll powrócił z „W imię króla 3: Ostatnia misja”. W filmie tym wystąpił Dominic Purcell z „Prison Break”, zachowując przy tym element podróży w czasie z drugiego filmu. Purcell zagrał zabójcę, który dzięki magicznemu amuletowi zostaje przeniesiony w przeszłość. Walczy ze smokami itp. Kosztował zaledwie 3,5 miliona dolarów. Może wystarczy przyznać, że istnieje.
Potem wydaje się, że Boll porzucił adaptacje gier wideo i zajął się filmami innego gatunku i projektami wspierającymi. Bol powiedział, że jego filmy są dobre, a wielu znanych hollywoodzkich reżyserów jest bezużytecznych. Mówcie, co chcecie o tekstach, a on trzyma się swojej broni.