Kiedy Bob Fernandez wstąpił do marynarki wojennej w sierpniu 1941 roku, jego niewinność była usprawiedliwiona.
Miał zaledwie 17 lat, dorastał w San Jose i porzucił szkołę po ósmej klasie. Szybko poruszając się rękami i nogami, podążył za swoim starszym bratem na lokalny tor bokserski i był gotowy na nowe możliwości.
Cztery miesiące później, 7 grudnia, Fernández stał się dorosły.
Wspominając swój zaciąg do wojska, powiedział kiedyś: „Myślałem, że będę cały czas tańczyć, dobrze się bawić, zwiedzać świat. Co zrobiłem? Złapałem się na wojnie”.
Fernandez, jeden z ostatnich w kraju ocalałych z niesławnego ataku na Pearl Harbor, zmarł w środę w Lodi w Kalifornii. Miał 100 lat. Jego śmierć zwiększa liczbę ocalałych z Pearl Harbor do nieco kilkunastu.
Fernandez planował wziąć udział w 83. Dniu Pamięci o Pearl Harbor w sobotę, tego samego dnia, w którym opisała go gazeta „The Times”. Dołączyłby do dwóch innych ocalałych z Pearl Harbor – w wieku 102 i 104 lat – podczas corocznych obchodów na Hawajach.
Do niedawna Fernandez cieszył się dobrym zdrowiem. Był zapalonym tancerzem i regularnie bywał w restauracji i sali tanecznej w Stockton. Jednak pod koniec ubiegłego miesiąca trafił do szpitala z powodu infekcji i jego rodzina zdecydowała się nie podróżować samolotem.
Fernandez, stacjonujący na USS Curtiss, pracował w mesie, kiedy usłyszał pierwszą eksplozję. Czekał, aż wieczorem zejdzie na brzeg, ale wkrótce pobiegł na swoje stanowisko bojowe, dostarczając amunicję z magazynu do dział przeciwlotniczych na pokładzie.
Kiedy atak się zakończył, 21 osób na pokładzie Curtissa zginęło, a około 60 zostało rannych. Tego dnia zginęło nieco ponad 2400 członków służby.
Fernandez pozostał na statku przez kolejne cztery lata, służąc podczas kampanii w Midway, Guadalcanal i na Wyspach Salomona. Odszedł ze służby w marynarce wojennej w 1947 roku i wrócił do Bay Area, gdzie pracował jako kierowca wózka widłowego, ożenił się i miał dwóch synów. W końcu on i jego żona przenieśli się do Stockton.
Po śmierci żony Marii w 2014 roku Fernandez mieszkał sam. Na początku tego roku wprowadził się do swojego siostrzeńca Joe Guthrie i żony Kimberly Guthrie, która stała się jego główną opiekunką.
Chociaż wielu nazwało go bohaterem za jego wysiłki podczas ataku, Fernandez zbagatelizował swoją rolę.
„Nie jestem jedynym facetem, który tam był” – powiedział. „Były tysiące ludzi, którzy ciężko walczyli. Byłem tam w tym czasie. Nie jestem bohaterem. „Właśnie wyszedłem żywy”.